poniedziałek, 20 października 2008

Chcem być prezydentem

"To jest prezydentura, która nas ośmiesza i szkodzi Polsce" - powiedział Lech Wałęsa, oświadczając jednocześnie, że jest gotów do startowania w następnych wyborach prezydenckich.

Prorok jaki, czy co?

środa, 15 października 2008

Absolwent zawodówki

Jeśli okaże się prawdą, że premier Tusk zaczął całą checę z blokowaniem przelotu prezydenta Kaczyńskiego do Brukseli wskutek rozmowy obu panów dotyczącej Lecha Wałęsy, a konkretnie jego kandydatury na stanowisko członka Rady Mędrców UE, to sytuacja zaczyna się robić naprawdę ciekawa. Bo powodem sporu miało być rzekomo (nie jest to potwierdzone) określenie, jakiego prezydent Kaczyński użył wobec Lecha Wałęsy, tytułując go mianem "prostego absolwenta zawodówki".

Pytanie zasadnicze: czy prezydent skłamał? Czy Lech Wałęsa ma ukończone jakieś inne szkoły, o których nic nikomu nie wiada? Czy dostrzeganie niedostatków intelektualnych byłego prezydenta to wykroczenie na tyle poważne, że musi skutkować nauczką tak dobitną, iż nawet ośmieszenie państwa na arenie międzynarodowej nie jest w tej sytuacji ceną zbyt wygórowaną? Czy Tusk jest rzeczywiście - że pojadę "Potopem" Sienkiewicza - "albo tak poczciwy, że sama odraza z nóg go zwaliła, albo to jaki Kmicica krewny"? A może jednak rzeczywiście stanie nie tylko na uszach (co twierdziłem w poprzedniej notce), ale i poblokuje samoloty, byle nikt nie stanął Lechowi Wałęsie na drodze do wymufowania się z kraju i usunięcia zagrożenia Tuskowej prezydentury ewentualną kandydaturą?

Ciśnie się na usta parafraza z "C.K. Dezerterów": "Ahaaa! Więc w tym kraju lata się tylko w jednym samolocie! Co to jest?! Co to za kompania?!!"

niedziela, 12 października 2008

Mędrzec z Gdańska

To chyba najbardziej pocieszny news, z jakim się ostatnio zetknąłem. Grupa Mędrców UE nie chciała, żeby Lech Wałęsa zaliczył jej szeregi. Kapitalna gra najrozmaitszych pozorów.

Raz, że trudno w ogóle powiedzieć, czymże ta rada miałaby się trudnić, poza nadymaniem się i pompowaniem wysokooktanowego autorytetu w każdy prozaiczny spór pomiędzy państwami członkowskimi. I raczej nie sposób się będzie dziwić, jeśli werdykty tego ciała będą się opierać nie na rzeczywistej mądrości poszczególnych jego członków, na badaniu zagadnień sire ira et studio, tylko na robieniu na rękę tym, którzy ich do tak zacnego grona zgłosili i poparli.

I niewykluczone również, że to właśnie było powodem zachowania premiera Tuska w sytuacji, gdy nawet tak dziwaczna struktura pewnych granic śmieszności w pierwszym odruchu nie chciała jednak przekraczać. Podejrzewam, że wszyscy jak jeden mąż potrafią na żądanie rytualnie obcmokać Lecha Wałęsę, powychwalać jego zasługi nie tam, że dla Polski jeno, ale i dla Europy, świata, cywilizacji bez mała. Zdolności do produkowania takich peanów na pewno mają nie mniejsze, niż dawni towarzysze recytujący z ogniem rozmaite dyrdymały o władzy ludu.

Ale co rytuał, to rytuał, a jednak chciałoby się zapewne obok siebie przy ławie mędrców widzieć ludzi na pewnym minimalnym poziomie. Żeby nawet jeśli da się o nich powiedzieć wiele rzeczy, to jednak żeby na widok tych osób epitety w rodzaju 'głupol' czy 'analfabeta' nikomu nawet w głowie nie postawały. A jeśli o dzisiejszym Lechu Wałęsie, takim jaki funkcjonuje w przestrzeni publicznej teraz, da się powiedzieć wiele, to jednak ponad wszelką wątpliwość powstrzymania się postronnych od takiego odruchu niestety jego osoba nie gwarantuje.

Szkopuł w tym, że ambicje byłego prezydenta w zasadzie nie mają sufitu. Więc gdy się okazało, że na mędrca się nie nadaje, bo brak mu kwalifikacji (co w tym przypadku oznacza ni mniej, ni więcej brak mądrości - wiele pięknych, a dosadnych synonimów jest pod ręką, ale co tam), ani nie zna języków, zaistniało poważne zagrożenie, że zechce sobie tak potężny afront powetować w kraju. I uniesiony poparciem salonu w walce "z Kaczyńskimi" jak balon, zacznie poważnie myśleć o reelekcji.

A że nasz premier zajmuje się przede wszystkim pielęgnowaniem rozmaitych obaw o realizację swego celu, czyli prezydentury, i usuwaniem przeszkód, które mu na drodze do niego wyrosnąć mogą, stanął pewnie na uszach, żeby tak przezeń chwalony rywal załapał się na zagraniczne występy.

I mam spory dylemat, jak tę sytuację ocenić. Czy jest lepsze, że Lech Wałęsa będzie "mędrcem" (nawet jeśli z działań Rady zrobi przez to farsa większa, niż ustawa przewiduje), czy go znowu oglądać w kampanii prezydenckiej i ryzykować, że ponownie zacznie rządzić Polską?

A jednak - z trzeciej strony - zobaczyć salon, do tej pory tak bardzo byłego prezydenta łechczący, zmuszony, by teraz Wielkiego Elektryka zwalczać i usuwać z drogi Trzeciego Kaczora w drodze do prezydentury - byłoby bezcenne.

I bądź tu mądry...

poniedziałek, 6 października 2008

Niemoralny Nobel

Zaczyna się robić ciepło wokół sprawy profesora Wolszczana, który jest bardzo poważnym kandydatem do Nagrody Nobla w dziedzinie bodajże fizyki (nie ma chyba Nobla astronomicznego) za odkrycie układu planetarnego wokół pulsara przy użyciu radioteleskopu.

Oczywiście zaczną się wszyscy zastanawiać, czy to przystoi, żeby tajny współpracownik aparatu policji politycznej w totalitarnym państwie został tak uhonorowany. Nie braknie zapewne gorzkich konstatacji, że począwszy od Lecha Wałęsy to zwyczajnie Polska specyfika. A i wyrzuty, że to jaskrawy przykład, iż skurwysyństwo popłaca (czort wie, może pan profesor swymi donosami pozamykał kolegom drogę do równie błyskotliwych naukowych karier) pewnie tu i ówdzie zabrzmią wyjątkowo dźwięcznie (choć warto zauważyć, że dla równowagi powinny się pojawić także domniemania, iż uniemożliwił wypłynięcie na szersze wody kompletnym miernotom, z których i tak by nie było dla nauki większego pożytku).

W tym zamieszaniu najlepiej chyba się zastanowić, jakie kryteria przyświecają kapitule nagrody. Czy Nobel jest przyznawany naukowcom za wybitne zasługi dla nauki właśnie i za nieskazitelną postawę moralną? Nie, oczywiście że ten drugi warunek nie występuje. Skoro nie występuje, nie ma co sięgać do kategorii moralnych. Nie ma żadnych sensownych przeciwwskazań, by prof. Wolszczan otrzymał tę nagrodę jako wybitny naukowiec, z fundamentalnym i przełomowym dla astronomii (i nie tylko) odkryciem na koncie. Gdyby dawali za moralność, byłbym zdecydowanie przeciw.

A że świat często promuje właśnie cwaniaków? A to już nie do kolegium noblowskiego z pretensjami...

Jak spada, to dojrzewa

Kolejny polityk zepchnięty de facto w polityczny niebyt zaczyna ciekawe i w miarę sensowne rzeczy mówić. Chodzi rzecz jasna o Ludwika Dorna, który powolutku zmierza ku sytuacji, w jakiej znalazł się Jan Rokita: pozbawiony wpływów w partii, grzecznie obskubany ze wszystkich zwolenników, zmarginalizowany - i pewnie już wkrótce poza formalnymi strukturami PiS-u.

Stefan Kisielewski ukuł powiedzonko o politykach i jabłkach: jabłko jak dojrzewa, to spada, a polityk jak spada, to dojrzewa. Rzeczywiście coś w tym jest, bo obaj panowie, wolni od partyjnego rygoru i obowiązku pieprzenia rozmaitych farmazonów, zaczęli mówić ciekawe rzeczy.

Inna sprawa, że nie ma się co tak tym ekscytować, bo jeśli kiedykolwiek mieliby na owej szczerości zbić kapitał polityczny i do czynnej polityki wrócić, stawiam dolary przeciwko orzechom, że natychmiast zdolności do pitolenia im odrosną.

Ziemkiewicz vs Wyborcza

W tej sprawie pocieszne jest jedno: nagle cała masa ludzi przestała rozumieć, co to takiego kontekst wypowiedzi. Szarpią RAZ-a za wyrwane z tegoż kontekstu zdanie, bo to w zasadzie jedyna możliwa obrona przed jego zarzutami (przypomnijmy: chodziło mu o to, że 13-grudniowe (*) wydania "Gazety Wyborczej" swe główne artykuły koncentrowały na usprawiedliwianiu WRON-y i Jaruzela, i urabianiu czytelników do myśli o bezwarunkowej abolicji dla w/w; że nie pisały w tych konkretnych numerach ANI RAZU o ofiarach stanu wojennego, o losach ich rodzin). Naprawdę pocieszne. Jaskrawy przykład tego, że tekst pisany dla czytelnika inteligentnego powinien być upstrzony gwiazdkami ( "*" ), a na dole akapitu winno się roić od przypisów: uwaga, debile! to zdanie oznacza, że...

(*) uwaga, debile! 13-grudniowe oznacza te wydania "Gazety Wyborczej", które ukazywały się z datą 13 grudnia XXXX r. (*), nie zaś te, które się ukazywały OKOŁO tej daty.

(*) uwaga, debile! XXXX oznacza dowolny rok PO stanie wojennym i PO założeniu "Gazety Wyborczej", a PRZED opublikowaniem przez RAZ-a "Michnikowszczyzny".

Zrezygnowali z Euro2012?

Jakiś czas temu wrzuciłem na Salon24 notkę "Nie robić Euro 2012 - Czyżby balon próbny?" o następującej treści:

Wzięta z Onetu (http://wiadomosci.onet.pl/1763683,11,item.html) za Gazetą Wyborczą wypowiedź premiera Donalda Tuska: "Z bandytami - bo nie znoszę neologizmu 'pseudokibice' - trzeba walczyć wszelkimi sposobami. Jeśli ktoś idzie na mecz z siekierą czy tasakiem, to jest potencjalnym mordercą i tak należy go traktować [...] Jego zdaniem, jeśli okaże się, że na polskich stadionach wciąż króluje dzicz - jeden daje w mordę, a drugi udaje małpę, jak widzi czarnoskórego piłkarza - to lepiej nie organizować mistrzostw Euro 2012. Bo to by oznaczało, że jako naród - nie jako państwo i administracja - nie jesteśmy przygotowani do takiej imprezy.

Jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby premier DOPIERO teraz zauważył kształt przeciętnego polskiego kibica. Wcześniej wszyscy o Euro 2012 gadali jako o wielkim sukcesie, potem nastroje były coraz bardziej minorowe, gdy raz po raz się okazywało, że przygotowania do tej imprezy idą jak krew z nosa.

Coś mi się widzi, że wypowiedź premiera to początek sprytnego budowania "z góry upatrzonych pozycji", na które się będzie można pompatycznie, z humanizmem na gębie wycofać, gdy się okaże, że na organizację prac wokół przygotowań do wielkiej międzynarodowej imprezy obecna ekipa jest po prostu za wąska w uszach..."

Balon poszedł z sukcesem, wielkiego oburzenia nie było. Dzisiaj czytam w "Dzienniku":

W końcu miarka się przebrała. Rząd zerwał rozmowy z działaczami PZPN. Ogłosił, że wróci do stołu negocjacyjnego, gdy FIFA wycofa swoje groźby. A piłkarskie centrale dalej grają ostro. UEFA zapowiedziała, że może zabrać nam Euro 2012, jeśli do poniedziałku władze PZPN nie będą odwieszone.

To może być tylko czysty przypadek, ale niewykluczone, że nasz troskliwy o sondaże rząd postanowił upiec dwie pieczenie przy na jedym ogniu: ugrać trochę punktów za twardą postawę wobec skorumpowanego, zepsutego do cna i w zasadzie dysfunkcjonalnego PZPN-u i jednocześnie utrącić całą sprawę organizacji przez Polskę Euro 2012 w taki sposób, by nie stało się to z powodów prawdziwych, czyli kłopotów z przygotowaniem infrastruktury dla tak dużej imprezy (chyba nie trzeba tłumaczyć, jakie baty by za to zebrał w zasadzie dowolny rząd i jego premier, a już zwłaszcza piłkarz Tusk), tylko przybrało postać koniecznej i trudniej do uniknięcia ofiary wojny z PZPN-em.

Jako że cała sprawa z organizacją Euro 2012 jest mi doskonale obojętna (wcale do mnie nie przemawia argument, jak to super będzie mieć drogi i stadiony wybudowane w stachanowskim tempie, które się zapewne rozsypią po dwóch latach użytkowania), nie piszę tego w tonie pretensji, a wręcz przeciwnie. Jeśli takie intencje przyświecają naszemu rządowi, to trzeba przyznać, że metodę wybrał genialną. Bardzo zręczny manewr.