czwartek, 4 października 2007

Babcie pod specjalnym nadzorem

Prawdziwą furorę zrobił dowcip o zabieraniu babciom dowodów osobistych, propagowany inter regna drogą SMS-ową. Mam wrażenie, że reakcja na ten żarcik przekroczyła granice umiaru, ale sama sprawa warta jest głębszego zastanowienia. Niewątpliwie tego rodzaju wice płyną z poczucia wyższości nad tzw. moherowym elektoratem i przekonania, że jego wybory polityczne są dla kraju szkodliwe. Ponieważ pomiędzy nim a resztą wyborców nie ma wspólnego języka, a więc takoż i miejsca na rokującą choćby najmniejsze nadzieje na coś sensownego debatę, pozostają mniej lub bardziej poważne westchnienia za pozbawieniem go praw wyborczych.

Wydaje mi się, że jest to przejaw tego, jak obosieczną bronią walczy ten elektorat z resztą świata. I chyba zasłużył sobie na to, by nią w końcu oberwać, choćby tak żartobliwie. Jeżeli wszystkich wokół do imentu postrzega się jako szatanów, masonów, Żydów i kogo tam jeszcze, którzy błądzą, których wybory są zdradą Polski, są katastrofą, wynikają z najgorszych instynktów i złej woli, z brukselskich podszeptów, ze sprzedajności... to nie dziwota, że ktoś taki w rewanżu uzna wartym rozpropagowania pomysł, by ludzi podobnie myślących ubezwłasnowolnić przynajmniej przy urnie. Bo na kogóż będą głosować? Na tego, kto gorąco przyzna im rację. A jeśli ktoś uzna, że tego rodzaju spostrzeżenia są trafne i dobrze opisują polskie społeczeństwo, może niekoniecznie powinien nim rządzić. Czego by o Polsce nie powiedzieć złego, to ciągle jest jeszcze europejskie państwo, a nie wariatkowo.

Czy to dobrze, że ktoś ma totalniackie pomysły, jak zamach na swobody wyborcze części obywateli? Jasne, że nie. Ale nawet dowcipny przejaw takich ciągotek też o czymś mówi. Jednak reakcja premiera doskonale pokazuje, że nie zadał on sobie trudu zrozumienia, co naprawdę. A słynął do niedawna z dobrego społecznego słuchu.

Nie wykluczam, że od trwającego wokół siebie od dwóch lat jazgotu ogłuchł.