sobota, 7 czerwca 2008

O Wałęsie totalistycznie

Jeszcze słówko w sprawie obrony Lecha Wałęsy przez część naszych elit przed ewentualnymi skutkami negatywnego odbioru szykowanej do publikacji książki na jego temat.

Otóż każdy w miarę rozgarnięty i normalny człowiek przyjmuje za rzecz oczywistą fakt, że w życiu każdy z nas popełnia czyny godne pochwały i naganne, dobre i złe, szlachetne i niegodziwe. Życiorys człowieka nigdy nie jest idealnie zły lub dobry.

Tymczasem wokół Lecha Wałęsy ci państwo tworzą taką atmosferę, jakby Polacy, a w ślad za nimi cały świat mieli zamiar nagle, ni z tego, ni z owego, owo rozumowanie porzucić - i albo Wałęsę gloryfikować za absolutnie wszystko, albo za owo absolutnie wszystko go w czambuł potępiać. Zupełnie niezrozumiała jest ta dziwaczna konstrukcja argumentacyjna, że grzebanie w niezbyt chwalebnych epizodach życia byłego prezydenta całkowicie przekreśla jego późniejsze dokonania.

I gdy myślę o powodach upowszechniania takiego rozumowanie, żaden z nich nie jest dla tych ludzi pochlebny. Bo albo ktoś tu jest wyjątkowej urody imbecylem i tej podstawowej prawdy, że ten sam człowiek może mieć na swym koncie i takie, i takie uczynki, nie jest w stanie ogarnąć, albo wszystko to zwyczajnie i po prostu jest owocem złej woli tudzież instrumentalnego traktowania osoby byłego prezydenta, by po raz kolejny dowalić oponentom (w tej sytuacji troska o to, że ucierpi wizerunek Lecha Wałęsy zagranicą to produkt rozczulającej wręcz obłudy).

Ciekaw jestem, jak wielu ludzi posłusznie i zupełnie bezmyślnie się na ten dziwaczny argumentacyjny "sztuczek" łapie. Bo już poza wszystkim, jest to dla nich zwyczajnie obraźliwe. Traktuje się ich jak durniów, którzy nie będą potrafili dostrzec dwóch Wałęsów, tylko albo ujrzą w nim Ohydę Szeolu, albo Jutrzenkę Nowego Człowieczeństwa.

Rzeczywiście kiedy myślę o tym, że wspomniana grupa z dumą mówi o sobie per wykształciuchy, dochodzę do wniosku, że rzeczywiście coś jest na rzeczy...

A tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=hucjMVPjclY, w "Plusach dodatnich, plusach ujemncyh" każdy może sobie zobaczyć pod koniec - że tak powiem - potęgę ciemnej strony mocy... Ciekawe, czy przy okazji ksiązki Gontarczyka i Cenckiewicza skończy się twarde i uporczywe milczenie nad tym filmem w wiodących mediach. Bo że nie jest ono zupełne, wiadomo od dawna.

I to się powiesiły nie po to, zeby umzeć. Ino zeby wisieć…

"No to sie zielone powiesiły na dzewach. I to się powiesiły nie po to, żeby umzeć. Ino zeby wisieć…"

Marcin Daniec

Powyższy cytat – z dokładnością do paru słów, bo z pamięci – z jednego z Opolskich występów Marcina Dańca dobrze – myślę – ujmuje istotę zamieszania wokół powstającej i przygotowywanej do druku książki historyków Stanisława Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka o Lechu Wałęsie i tajnym współpracowniku PRL-owskiej bezpieki o kryptonimie "Bolek".

Parę uwag:

Lech Wałęsa jako skarb narodowy

Twierdzenie, że książka ten symbol splugawi byłoby uprawnione, gdyby w książce zamieszczono wymysły. Póki jej nie ma, nie sposób tego ocenić. Jeśli przedstawiono tam nie wymysły, lecz udokumentowane fakty, to symbol – że tak powiem – sam się splugawił. "Manie pretensji" do historyków jest w tej sytuacji dziecinadą.

Lech Wałęsa jako symboliczny pocisk o międzynarodowym zasięgu

Twierdzenie, że książka zniszczy ten symbol byłoby uprawnione, gdyby historycy zamierzali napisać, że Lech Wałęsa wcale nie walczył z komunizmem, wcale nie był internowany, wcale nie przewodził wielkiemu zrywowi sprzeciwu i oporu wobec PRL-owskiego reżymu. Wcale nie podpisywał Porozumień Sierpniowych, nie spotkał się z papieżem, itd. Książki nie czytałem, ale już teraz pokuszę się o twierdzenie, że tak kuriozalnych tez nigdzie tam nie znajdziemy nawet na lekarstwo. Nikt nie zamierza walczyć Lechem Wałęsą jako symbolem – którym on zagranicą pozostanie, żeby nie wiem, co tu się w kraju na jego temat okazało i ukazało. I tyle.

Lech Wałęsa jako wpływowy polityk

A to już straszna bzdura, powtarzana do znudzenia i bezrefleksyjnie, więc pewnie trudno ją będzie odczarować. Ponoć Lech Wałęsa jako człowiek sławny i legendarny może dla Polski dużo dobrego zrobić. Podważanie jego autorytetu i wyciąganie mu grzechów z przeszłości znacznie owo "robienie" utrudni. A co za tym idzie, godzi w polską rację stanu.

Lech Wałęsa rzeczywiście sporo może. Może pojechać za granicę z wykładem, tak jak to robi z powodzeniem od lat. Może się stawić na rozmaitych uroczystościach czy konferencjach międzynarodowych, ściskać ręce i pozować do zdjęć. Może tu czy tam ponieść olimpijski znicz lub flagę. Może sygnować swoim nazwiskiem napisaną przez jakiegoś wyrobnika książkę. Może wreszcie wyjechać na Zachód i w tamtejszych mediach kłapać dziobem przeciwko Kaczyńskim. Ale twierdzenie, że Lech Wałęsa może cokolwiek załatwić, jest po prostu kpiną z ludzkiej inteligencji.

Raz, że agenturalna przeszłość prezydenta to tzw. tajemnica poliszynela. A dwa, że takie podejście do sprawy to po prostu kolejny przejaw prowincjonalizmu polskiej polityki. U naszych zachodnich sąsiadów zdziwienie, a czasem wręcz zażenowanie budzi dziwaczne polskie pojmowanie tego, co się zgrabnie określa jako realpolitik. W końcu, jak pragnę zdrowia, umowy międzynarodowe zawiera się z aktualnie panującą władzą, a nie z byłym prezydentem. Opinie o korzystności takich czy innych rozwiązań czerpie się ze zleconych obiektywnych analiz, od których każde państwo ma sztaby ludzi, a nie z tego, co sądzi o tym Lech Wałęsa. Dane rozwiązania uskutecznia się, jeśli są dla tegoż państwa korzystne, a nie dlatego, że za tym lobbuje Lech Wałęsa, i się od nich absolutnie stroni, jeśli są niekorzystne, nawet jeśli Lech Wałęsa twierdzi inaczej (amerykańskie wizy dla Polaków są tego najlepszym dowodem; tutaj Amerykanie twardo i bezwzględnie patrzą na swój interes, oceniają go na podstawie właściwych, sensownych kryteriów, a to, co mówią "legendarni przywódcy", mają – delikatnie mówiąc – w poważaniu).

Lech Wałęsa jako "a co wyście wtedy robili?"

To ulubiony argument. Jak śmiecie oceniać mnie, Wałęsę, który obalił komunizm. Co wyście wtedy robili? Pytanie nie przypiął, ni przywiązał. Zadaniem historyków jest prowadzenie badań i przygotowywanie rzetelnych publikacji (o tej jeszcze nie wiadomo, jaka będzie), a nie obalanie ustrojów. Równie dobrze do krytyka filmowego można mieć pretensję o złą recenzję na zasadzie: a pan zrobiłbyś lepiej? Żenada. Tą metodą niczego złego nie mógłbym dziś powiedzieć o Stalinie, bo w swoim życiu nie zrobiłem niczego, aby się mu przeciwstawić (jestem – jak to się wdzięcznie w pewnych kręgach zwykło określać "młodym gnojem"). Żenada.

-*-

Co zatem jest powodem tak wielkiego sprzeciwu części polskich elit przeciwko szykowanej publikacji o Lechu Wałęsie? Padają tezy, że to Towarzystwo mobilizuje Orkiestrę, żeby wymusić powrót III RP i starych układów, żeby zatrzymać prace nad odkrywaniem detali najnowszej polskiej historii. I pewnie to wszystko prawda. Trochę to pocieszne, że tak ognisty opór i miotanie argumentacji broniącej czci Lecha Wałęsy wykonywane jest, na najwyższych rejestrach, przez tych, który kiedyś wyzywali go od prymitywa z siekierą i którzy – jak nie tak dawno Adam Michnik przy okazji tekstu broniącego Guntera Grassa – nie mają najmniejszych skrupułów, by mu aluzyjnie wytknąć jego grzeszki z przeszłości, jeśli trzeba byłego prezydenta troszkę utemperować, usadzić i odpowiednio przekierować. Nie mam na to żadnych dowodów, ale podejrzewam, że wielu z nich prywatnie uważa go za prostaka i traktuje jego osobę czysto instrumentalnie, zupełnie jak senator Grakchus ze "Spartacusa", zapytany przez Juliusza Cezara, czy wierzy w bogów: "Prywatnie nie wierzę w żadnego. Publicznie czczę wszystkich."

Ale mam wrażenie, że spora grupa ludzi atakujących dziś historyków, robi to na takiej zasadzie, jak wspomniani na początku w cytacie z Dańca zieloni terroryści. Nie po to, żeby rzeczywiście Wałęsę bronić. Tylko żeby sobie powrzeszczeć i się pooburzać.