sobota, 13 października 2007

Nie mów nikomu

Po dziś dzień dziw mnie bierze, że jak dotąd nikt w Fabryce Snów nie zekranizował żadnej z książek Harlana Cobena. Facet pisze tak, że trudno się od jego prozy oderwać. Proste, banalne wydarzenia potrafi opakować na cebulkę w rozmaite zmyłki, podwójne i potrójne dna, tkając to precyzyjnie – niektóre powieści wypada czytać, rysując schematy blokowe. Jeśli blurb na okładce pisze, że rozwikłanie zagadki następuje dopiero na ostatnich stronach i że do tych ostatnich stron książka trzyma czytelnika w napięciu, to naprawdę nie jest to zwyczajowe pieprzenie. Jego proza jest wartka, pełna znakomitych refleksji o świecie, a bohaterami zwykle są prości ludzie, choć z powikłaną przeszłością. "Niewinny", "Tylko jedno spojrzenie" czy "Jedyna szansa" to absolutne perełki tego gatunku.

Mam nadzieję, że nakręcone przez Francuzów "Nie mów nikomu" to dopiero pierwszy krok, i że wkrótce doczekamy się kolejnych produkcji "based upon the novel". I mam nadzieję, że wyjdą znacznie lepiej. Bo jedynym atutem tego filmu jest skonstruowana przez Cobena fabuła, w bardzo niewielu szczegółach różniąca się od pierwowzoru. Jako kilkukrotny czytelnik "Nie mów nikomu" nie odnotowałem w ekranizacji absolutnie żadnej wartości dodanej. Szkoda.

Ale może to złe miłego początki.

czwartek, 4 października 2007

Babcie pod specjalnym nadzorem

Prawdziwą furorę zrobił dowcip o zabieraniu babciom dowodów osobistych, propagowany inter regna drogą SMS-ową. Mam wrażenie, że reakcja na ten żarcik przekroczyła granice umiaru, ale sama sprawa warta jest głębszego zastanowienia. Niewątpliwie tego rodzaju wice płyną z poczucia wyższości nad tzw. moherowym elektoratem i przekonania, że jego wybory polityczne są dla kraju szkodliwe. Ponieważ pomiędzy nim a resztą wyborców nie ma wspólnego języka, a więc takoż i miejsca na rokującą choćby najmniejsze nadzieje na coś sensownego debatę, pozostają mniej lub bardziej poważne westchnienia za pozbawieniem go praw wyborczych.

Wydaje mi się, że jest to przejaw tego, jak obosieczną bronią walczy ten elektorat z resztą świata. I chyba zasłużył sobie na to, by nią w końcu oberwać, choćby tak żartobliwie. Jeżeli wszystkich wokół do imentu postrzega się jako szatanów, masonów, Żydów i kogo tam jeszcze, którzy błądzą, których wybory są zdradą Polski, są katastrofą, wynikają z najgorszych instynktów i złej woli, z brukselskich podszeptów, ze sprzedajności... to nie dziwota, że ktoś taki w rewanżu uzna wartym rozpropagowania pomysł, by ludzi podobnie myślących ubezwłasnowolnić przynajmniej przy urnie. Bo na kogóż będą głosować? Na tego, kto gorąco przyzna im rację. A jeśli ktoś uzna, że tego rodzaju spostrzeżenia są trafne i dobrze opisują polskie społeczeństwo, może niekoniecznie powinien nim rządzić. Czego by o Polsce nie powiedzieć złego, to ciągle jest jeszcze europejskie państwo, a nie wariatkowo.

Czy to dobrze, że ktoś ma totalniackie pomysły, jak zamach na swobody wyborcze części obywateli? Jasne, że nie. Ale nawet dowcipny przejaw takich ciągotek też o czymś mówi. Jednak reakcja premiera doskonale pokazuje, że nie zadał on sobie trudu zrozumienia, co naprawdę. A słynął do niedawna z dobrego społecznego słuchu.

Nie wykluczam, że od trwającego wokół siebie od dwóch lat jazgotu ogłuchł.

środa, 3 października 2007

Korwin-Mikke non grata

Janusz Korwin-Mikke to postać barwna, bez trudu rozpoznawalna, powszechnie uważana za kontrowersyjną - zresztą zasłużenie. Polityk, komentator, publicysta, redaktor naczelny "Najwyższego Czasu!", wykładowca, znakomity brydżysta. Konserwatywny liberał, propagator idei wolnego rynku, współzałożyciel i długoletni prezes Unii Polityki Realnej. Członek kapituły Nagrody Kisiela. Człowiek orkiestra, słynący z ciętego języka, inteligencji i błyskotliwości.  Ostatnio wrócił do bieżącej polityki po tym, jak UPR zdecydował się na wspólny z LPR i PR start w najbliższych wyborach parlamentarnych, zawiązując egzotyczny sojusz oparty o dosłownie kilka wspólnych celów/interesów i otchłań różnic.

Wczoraj JKM stał się przyczyną bardzo ciekawego incydentu, jaki zaszedł w studiu Programu 1 Telewizji Polskiej, a konkretnie przed audycją FORUM prowadzoną przez Joannę Lichocką. Mówiąc krótko: nie wpuszczono go do studia. Wspomniał o tym w audycji Roman Giertych, potem na swoim blogu komentarz w tonie oburzenia zamieścił Janusz Piechociński, obecny w audycji z ramienia PSL-u. Potem sam Korwin-Mikke wypuścił na własnym blogu zapis wideo programu FORUM - po wnikliwym przesłuchaniu można się przekonać, że prowadząca dostawała bezpośrednie dyrektywy z reżyserki od prezesa TVP Andrzeja Urbańskiego, aby ignorować pytania Romana Giertycha dotyczące tego incydentu i groźby odwołania emisji programu.

Oczywiście sprawę dość szybko wyjaśniono, m. in. w oświadczeniu redaktor Lichockiej opublikowanej w dzisiejszej "Rzeczpospolitej": nie Janusz Korwin-Mikke, lecz Roman Giertych został do programu zaproszony. Takie zaproszenia wystosowuje gospodarz audycji, on decyduje, kogo chce widzieć w studiu i z kim rozmawiać. Oczywiście nie zawsze ten ktoś ma czas, bywa, że jest już umówiony do audycji w konkurencyjnej stacji. Ale nigdzie nie jest powiedziane, że zastępcę wyznacza zarząd partii albo jej przewodniczący, ani tym bardziej ktoś z ramienia tej partii wsadzony do zarządu telewizji, a dziennikarz nie ma w tej sprawie nic do gadania, nawet jeśli do studia przyjdzie ostatni głąb, opowiadający androny częściej, niż w zdaniach występują przecinki. Myślę że w tej sprawie kontrowersje są mniejsze, niż na pierwszy rzut oka widać.

Ale jednak są. Pytanie ogólne: czy to dobrze, że dziennikarze telewizji publicznej mają możliwość "zagłodzenia" jakiejś partii, prychając i przebierając w jej członkach, zupełnie dowolnie dobierając tych, których chcieliby pokazać szerszej publiczności? Czy taka praktyka, choć zupełnie akceptowalna w prywatnych stacjach, może być w stu procentach przeniesiona do medium państwowego, na które konstytucja nakłada pewne zobowiązania? Mam kłopot z jednoznaczną oceną, bo doskonale jestem w stanie wyobrazić sobie sytuację odwrotną: zarząd telewizji, dyrektor programowy i jeden Bóg wie, kto jeszcze, próbuje danego polityka odciąć od udziału w telewizyjnych debatach, a dziennikarz prowadzący program stawia się twardo, używając tego samego argumentu, który padł przy tej okazji: to ja decyduję, kto jest do programu zapraszany, wypierpapier mi stąd! Chyba jednak jest to sytuacja najzdrowsza.

Dlaczego JKM okazał się być personą non grata w programie FORUM? Czy jest chamski? Wprost przeciwnie, często nawet swoich najzacieklejszych przeciwników tytułuje per Wielce Czcigodny. Czy jest nudny? Wolne żarty. Czy odpycha widzów? Wprost przeciwnie, właściwie gwarantuje oglądalność, bo nawet jeśli opowiada rzeczy, z którymi niewielu się zgadza, robi to w taki sposób, że przyjemnie się go słucha - efektownie, czasem demagogicznie, zwykle z pazurem i dowcipnie. Brudny? Obdarty? Gdzieżby tam, jego słynna muszka to już niemalże brand. Czy rzeczywiście nie pasował komuś z powodów, które z lubością sam formułuje: ONI go nie chcą, bo się go boją? Bo jeśli zacznie szerokim masom mówić to, co ma do powiedzenia, na owe masy zstąpi iluminacja i rzucą się tabunami z poparciem dla programu UPR, tudzież rozdmuchają zbożny kult najsłynniejszego luminarza tej partii? Bądźmy poważni. Nawet jeśli to typowy dla JKM hard-core, mogą istnieć dużo prostsze powody. Tylko jakie, kobyla noga?

Myślę, że to po prostu kolejny objaw klęsk, jakich od lat z niechętnego podziwu godną regularnością na własne życzenie doświadcza JKM. On po prostu nie jest fizycznie zdolny do tego, by okiełznać swoją bogatą osobowość. Nie jest w stanie zrozumieć, albo przyjąć do wiadomości płynących z tego zrozumienia konsekwencji, że pewnych rzeczy – choćby były najprawdziwsze z najprawdziwszych z najprawdziwszych na świecie – widz nie ma ochoty słuchać, ani oglądać. I że jeśli on go do tego zmusi, szybko wyleci jak z procy. Że pewne formy zachowań widz i wyborca będzie z ukontentowaniem akceptował, i owszem, ale u trefnisia, a nie u posła, ministra, prezydenta miasta czy kraju.

JKM bardzo ciężko, mozolnie i konsekwentnie zapracował sobie na to, by go dzisiaj nikt nie traktował poważnie, za to spodziewał się po nim rozmaitych ekstrawagancji. Długo się o to starał, potrafiąc jednym tchem bardzo błyskotliwie dowodzić wyższości mechanizmów wolnorynkowych nad gospodarką sterowaną i twierdzić, że kobiety są za głupie, żeby grać w bilard, albo że gwałty dokonywane podczas wojen przez najeźdźców na kobietach są dla populacji korzystne, bo wprowadzają do jej puli geny twardych, zwycięskich samców. Skutek jest taki, że wielu dziennikarzy uważa obecność JKM w studiu za stratę czasu, nie mając ochoty wysłuchiwać faceta, który w prime-timie będzie opowiadał, że połowa ludzi działających w sferze publicznej to bandyci, a druga połowa agenci, a w ogóle to za każdym, nawet najbardziej pierdołowatym zdarzeniem stoi Wielki Wschód Francji lubo sowiecka razwiedka.

JKM gardzi demokracją, czy jak sam o niej pisze d***kracją, gardzi ludem. Nie oceniam, czy to dobrze, czy źle, ale ponad wszelką wątpliwość to rzeczywiście po nim widać i czuć. Widać, że nie potrafi zrozumieć, iż nie jest istotne, czy powyższe odjechane tezy są prawdziwe czy fałszywe. Nie potrafi zrozumieć, że wyborca dużo sprawniej pływa pośród pewnych stereotypów i kalek, nie dzieląc włosa na czworo. I że jak usłyszy o Hitlerze i o tym, że w Trzeciej Rzeszy coś było lepsze, tańsze czy łatwiejsze, niż dzisiaj, to nie doceni wyrafinowania tego porównania, tylko skwituje sprawę krótko: JKM chwali nazistów. Nie rozumie, ale nie potrafi tego zrozumienia przekuć na konkretne zachowanie. Ten człowiek ma niezaprzeczalne zasługi, niewątpliwie jego działalność zainspirowała i wychowała wielu liberałów (czy raczej libertarianów, bo liberał to dzisiaj gorzej niż świnia), ale trudno uciec od wniosku, że dzięki niemu właśnie UPR musi dzisiaj próbować wleźć do sejmu chowając się za LPR-em. Tak jak on musi próbować wejść do studia telewizyjnego "na krzywy ryj", chowając się za Romanem Giertychem. Jako osoba rozumiejąca, że obecność UPR-u w parlamencie mogłaby ciekawie zaowocować, mam nadzieję, że to zdarzenie nie będzie symboliczną przepowiednią.

Chyba żaden cytat nie pasowałby tu lepiej niż ten z Biblii: "Bacz, abyś nie zgłupiał od mądrości swojej."